20121021

Armia, część druga.

I ta myśl go zdradziła. Myśl o krótkiej, romantycznej podróży. Dał się podejść. Zaskoczył go sen, całe szczęście tym razem stosunkowo łatwy do zrozumienia. Upadek z wieżowca był dosyć popularnym motywem, choć rozentuzjazmowany tłum czekający na nadchodzącego denata można było uznać za ciekawe urozmaicenie. Symbolika aż nazbyt wyraźna. Obudził się bardziej wyspany niż zwykle, ale ciągle daleki od satysfakcji.

Swojego spotkania z literaturą dnia następnego nie mógł uznać za owocne. Zakurzone regały zdawały się mieć tylko te najniższe półki, poza tym wiele książek było wybrakowanych, ocenzurowanych albo uszkodzonych. Nikt nie przejmował się czymś tak prymitywnym jak proza czy poezja, nie w czasach ogromnych trójwymiarowych ekranów i tysięcy stacji telewizyjnych – znalazło się tam coś dla tych skąpiej obdarowanych intelektem, dla umiarkowanych i, bardzo modna kasta, pseudointelektualistów. A literatura? Żywa skamielina. Choć żywa, to jednak konająca, rozkładana przez gangrenę społeczeństwa. Wydawało się, że internet jest nadzieją na wolne, pozbawione kontroli medium, że może być nieskrępowaną areną do wymiany poglądów, ale korporacjom i rządom nie było to na rękę. Cenzura weszła bez echa, owce nawet się nie zorientowały, że zostały ogrodzone płotem pod napięciem. Ważne, że mają co żreć. Gdzie więc szukać prawdy? W Bogu, w którego albo się teraz nie wierzy, albo go nienawidzi? Nie ma nadziei. Ten dzień zasługuje na to, żeby już się skończyć. Jest tak samo spieprzony jak wszystkie pozostałe, tak samo jak one przyniósł tylko kolejne pytania, ale żadnych odpowiedzi. Norma. Kiedy się dostosuje, kiedy ogłupienie przyniesie ukojenie? To tylko kolejna zagadka bez rozwiązania. Roboty rozszarpałyby go na kawałki, gdyby wiedziały co gnieździ się w jego głowie. Ale czy one mogą zrozumieć cokolwiek z tego bełkotu? Przyłapał się na zadawaniu sobie kolejnego pytania. Gwałtownie uderzył otwartą dłonią o swoją twarz. Coś wewnątrz jego czaszki zdawało się szeptać „teraz lepiej, Paul”. Drugi i trzeci cios obył się bez pochwały. Kim do cholery jest Paul?

Kolejne dni, tak samo jak poprzednie, zlewały się w jednolitą szarą breję. Wciągały bardziej swoją konsystencją niż intensywnością, nie przynosiły oświecenia, nie zbliżały do zrozumienia, wręcz przeciwnie – każda rozpoczęta doba zdawała się oddalać go od tego całego mitycznego sensu o następne dwadzieścia cztery godziny świetlne. Tydzień minął pod starym, pokrytym pajęczyną znakiem, mówiącym: „nihil novi sub sole”. To właśnie będzie jego nowe motto. Łacina, brzmi mądrze, tak dostojnie. Będzie mu z nią do twarzy.

Pierwszy sen z nowym mottem na ustach utwierdził go w przekonaniu, że było właściwe. Pierwszy poranek również. Reszta dnia, jak na złość, zaprzeczyła mu.

To, że wielka fabryka chce zatrudnić nowego człowieka, może znaczyć tylko i wyłącznie jedno – innego człowieka chcą się pozbyć. To zaś, że na jego liche barki spadł obowiązek wyszkolenia go... to również nie rokowało najlepiej. Krwiopijcy chcą wyssać go do końca, wyssać wszystko co może im posłużyć do realizacji ich, zapewne wątpliwych moralnie, planów. Empatia na poziomie maszyn pracujących u ich boku. Niedługo to one będą wyznaczały czym jest człowieczeństwo, cóż za ironia losu. Co w takim razie będzie z nami? Nie będziemy mieli już kompletnie nic do zaoferowania, zostaniemy wyparci, pozamykani w rezerwatach, wylądujemy na cywilizacyjnym śmietniku. Razem z naszym dorobkiem, całą kulturą, historią, sztuką. Wylane łzy i rozlana krew, wojny światowe i lokalne konflikty, nobliści i artyści, prezydenci i dyktatorzy – wszystko to zrównane zostanie do poziomu nieistotnego drobiazgu, porywanego właśnie przez wiatr ostatniego liścia drzewa biologicznej ewolucji. Kiedy zaczęła się jesień świata ludzi? W którym momencie suma błędów przekroczyła punkt krytyczny i skazała nas na zagładę? A może już na samym początku byliśmy na nią skazani? Jeśli śmierć jest nieodzownym elementem życia, to czy z cywilizacją nie jest podobnie?
A może to dobrze? Może upadek ludzkości to zbawienie dla wszechświata? Co jeśli jesteśmy wrzodem na dupie kosmosu? Zabawne, tacy dumni i równocześnie tacy mali i upierdliwi. Nędzne pchły, zaraza.

Ostatnimi czasy sen był dla niego mniej niebezpieczny niż wcześniej. Dawał nawet odrobinę ukojenia, jego ilość była aż nadto wystarczająca do utrzymania go przy życiu, a nawet we względnym zdrowiu. Za to poranki... teraz one przejęły funkcję przytłaczania. Najwyraźniej przygnębienie pracuje w trybie trzyzmianowym. Zero urlopu. Jak maszyna.

Poranek, blady świt. Ciepło łóżka nieprzyjemnie kontrastuje z zimnem otoczenia. Śniadanie, jak najprostsze, jak najszybsze, kawa. Dźwięk na podobieństwo chrzęstu, płomień, papieros. Chmura dymu wypełniła całe pomieszczenie ostatnimi wspomnieniami wczorajszego dnia. Kofeina zaczyna funkcjonować zgodnie z jej przeznaczeniem. Dopiero teraz uśpiony umysł zaczyna zdawać sobie sprawę, że znajduje się na jawie. Obeszło się bez szoku, wszystko dzięki tym przeklętym używkom. Prysznic? Prysznic może poczekać do wieczora. Nawet nie wiedział kiedy na jego plecach znalazła się robocza kurtka. Iście robocie odruchy. Czasami się siebie brzydził.
Szczęk otwieranego zamka, tuż po nim kolejny – tym razem zamykanego.
Kilka sekund później dołączył do smutnego pochodu syntetycznych rozumów zamkniętych w biologicznym mózgu. Już nawet atakujące go zewsząd bilbordy nie potrafiły zmienić wyrazu jego twarzy na mniej obojętny. Mimika to zbyt skromna forma ekspresji żeby okazać całe jego zniesmaczenie.

- To właśnie jest Slyde. Chcę, żebyś nauczył tego chłopaka wszystkiego co wiesz... jesteś najlepszy. - Obłuda wprost kapała z każdego słowa kierownika. Musi grać w jego grę. Nie ma wyjścia.
- Dziękuję, szefie, postaram się zrobić z niego kogoś jeszcze lepszego ode mnie. Nie mam na ten moment konkurencji. - Co on w ogóle pierdolił? Lepszego w czym? W bezsensownym plątaniu się po ogromnej hali i patrzeniu na narzędzia które za kilka lat zmiażdżą ludzkość w uścisku swoich stalowych ramion? To nie jest specjalnie trudna sztuka. Najwyżej wyczerpująca psychicznie. - Wyśmienicie, Ron. Zostawiam was samych, zapoznajcie się i... i tak dalej. Czeka mnie jeszcze kupa roboty.
- Pewnie, szefie. Nas też sporo pracy czeka.
Slyde patrzył na niego z nieukrywanym zainteresowaniem. Patrzył, jakby mógł przez jego oczy wejrzeć w głąb umysłu i duszy. Nie podobało mu się to, zawartość jego czaszki jest tylko i wyłącznie do wglądu prywatnego. Poza tym są tam rzeczy, które mogłyby biednego gówniarza przerazić na śmierć.
- Jak ci się podoba hala? Robi wrażenie, co? Spędzisz tutaj mnóstwo czasu, znienawidzisz te miejsce. Jeśli choćby myślisz o rezygnacji, to lepiej zrób to już teraz. Oszczędzisz swój i mój czas.
- Absolutnie nie. Podoba mi się tutaj. Nie ma chyba dużo pracy?
- Nie ma. I to właśnie będziesz najbardziej przeklinał. Będziesz wygrażał pięścią niebu krzycząc: „niech coś się, kurwa mać, wreszcie stanie!”. Czasami zostawianie człowieka samego ze swoimi myślami robi z niego wariata. Ale wiesz, to zależy od tego jak dobrze jest u ciebie z myśleniem.
- Mogę chyba powiedzieć, że jest bardzo dobrze!
- No to masz przesrane. Witaj w piekle, młody.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uważaj co piszesz. Oni patrzą, czytają.