Bełkot. Werbalne wymiociny wydostawały
się z jego ust, a on mógł się tylko przyglądać.
Brak miejsca, brak czasu. Nieopisana
pustka naprzeciw której próżnia kosmosu kipiała życiem. Otchłań
bez dna, barwy, początku i końca.
Całkowity brak sensu. Odchody umysłu
szaleńca. Pukanie. Pukanie? Pikanie. Ratunek. Budzik. 6:12.
Resztki abstrakcyjnego świata w którym
przed chwilą się znajdował skapywały wraz z potem z jego skroni.
Cała pościel była nasiąknięta tą abstrakcją. Najważniejsze,
że te gówno wydostało się z jego głowy i pozostawiło tam tylko
fizyczny, łatwy do zniesienia ból. Poranna kawa ostatecznie usunęła
z jego mózgu wszelkie znamiona choroby psychicznej, wpakowała go w
kaftan rzeczywistości i razem z porannym papierosem ustawiła pijaną
psychikę do pionu. A może to rzeczywistość położyła się obok
niego? Cholera. Chyba jednak nie był do końca wolny. Trudno,
nieistotny drobiazg, podstawowa zasada brzmi: nie myśleć o tym.
Bardzo łatwo wpaść w bagno wątpliwości, dużo trudniej się z
niego wydostać. Nie nadszedł czas. Za wcześnie. Ostrożne stąpanie
na granicy faktu z fikcją to zbyt uzależniająca rozrywka, żeby ot
tak ją zakończyć. Podstawa: nie myśleć o tym. Nie myśleć.
Krzyk. Budzik. 5:50.
Fotel. Dentystyczny? Nie, wygląda na
to, że nie. Ale równie niewygodny. Mieszkanie, własne mieszkanie.
Nieco ponad trzydzieści metrów kwadratowych wszechobecnego syfu. Z
kubka leżącego na podłodze wypełza kolonia białych jak śnieg
larw. Uczucie. Paskudne uczucie wewnątrz czaszki – to nie ból.
Kolejna kolonia, tym razem z wnętrza głowy, próbuje się wydostać.
Czemu tak im śpieszno na ten parszywy świat? A może plugawe jaja
niewyklutych myśli zgniły, wydały obrzydliwy plon, a teraz starają
się za wszelką cenę przejąć kontrolę nad nosicielem? Trzeba
rozmyślać, filozofować. Nie ma miejsca na więcej kreatur, myśli
muszą się wykluwać. Resztę trzeba zatruć. Innymi myślami?
Chemią? Jednym i drugim - wódka jest dobra na wszystko. Wybić
robactwo, tylko to się liczy.
Bitwa okazała się krótka. Uciekają,
razem z zawartością żołądka – gorzała jak zwykle spisała się
na medal. Leżą teraz na dywanie i konają w męczarniach świata
pozbawionego neuronowych autostrad. Desperackie samobójstwo na polu
bitwy, do tego w środku wyniszczającej wojny - konfliktu człowieka
ze swoim wnętrzem, konfliktu, którego żadna ze stron nie jest w
stanie wygrać. Impas. A może to nie wnętrze? Cholera wie. W każdym
razie siła, której nie da się ogarnąć rozumem, kontra rozum,
którego nie da się ogarnąć siłą. W dalszym ciągu impas.
Przerażająco namacalny ból duszy jawi się teraz jako wojenna
blizna, paskudna i ropiejąca. Ciemność.
Światło. Czy to już koniec? Któż
to może wiedzieć? Tym razem podłoga. Wymioty na dywanie sugerują
bezpośrednie połączenie z poprzednim... snem? Pokój też podobny,
tak samo zresztą jak niepokój. Niedługo wybije południe. Wypada
zebrać się do kupy, kontynuować grę, tańczyć dalej w rytmie nut
szeptanych do ucha przez te cholerne siły rozszarpujące wnętrze
głowy. Może tym razem to nie żarty.
Łazienka, zimna woda. Ciepła woda,
kawa. Śniadanie, płaszcz, buty, kapelusz. Blade światło
deszczowego dnia i tłum mijanych ludzi, każdy uzbrojony w parasol,
każdy o robocim, martwym obliczu, pustym spojrzeniu bezrozumnej
maszyny. Jak można próbować dogadać się z dystrybutorem napojów?
Jak wytłumaczyć ekspresowi do kawy jego położenie? Beznadzieja.
Można tylko w tym trwać, wtapiać się w stado do momentu, kiedy
staje się już jego pełnoprawnym członkiem. Mało pocieszające.
Dobrze, że po wszystkim i tak ma się wszystko gdzieś, bo jak
wytłumaczyć temu cholernemu ekspresowi?
Dwa kilometry później wszystko
wyglądało identycznie. Nie zmieniało się od bardzo dawna, więc
ewentualna odmiana wywołałaby tylko szok i niedowierzanie – tych
uczuć ostatnimi czasy mu nie brakowało, więc nie czuł się
przejęty. Może właśnie rutyna jest lekarstwem? Na pewno
przyśpieszy proces asymilacji. Ewentualnie anihilacji, ale te
procesy w obecnym położeniu były do siebie bardzo zbliżone.
Zawód serwisanta maszyn produkcyjnych nie należał do specjalnie wymagających. Wystarczyło dysponować odpowiednią wiedzą, prawdziwej pracy było bardzo niewiele. Bezawaryjność urządzeń stała na wysokim poziomie, szczególnie w megametropolii pochodzącej z połowy XXI wieku. Wolny czas najlepiej zabić spacerując między kolejnymi boksami w poszukiwaniu pozostałych dwóch serwisantów. Po ewentualnym spotkaniu zawsze można rozegrać partię nieśmiertelnego pokera czy wychylić nieśmiertelny kieliszek gdzieś poza zasięgiem kamer. Całe szczęście nie wprowadzili jeszcze autonomicznych alkomatów.
Szczęk, pisk, świergot, dudnienie.
Hala nie zasypiała nigdy. Roboty nie potrzebują snu.
Czasami przerażało go otoczenie setek
bezdusznych maszyn. Stanowiły w jego oczach smutną zapowiedź tego,
co już od dawna jawiło się jako nieuniknione.
Szum, warkot, świst. Hala nie znała
ciszy, cisza dawno wyszła z mody.
Ruchy potężnych, z pozoru niezdarnych
maszyn, były precyzyjne do granic możliwości. Dokładność,
której nie zdołałby nigdy osiągnąć człowiek... w tym też był
jakiś ponury symbol. Zacznij myśleć jak te metalowe monstra, albo
zgiń jako odpad ewolucji. Nie ma miejsca na indywidualność,
niezależność, trzeba być trybem w ogromnej społecznej machinie,
albo zniknąć przez wzgląd na swoją niewydajność czy
niepraktyczność.
Rzędy kontrolek migały w sposób
wprost radosny, każda mówiła to samo – produkcja przebiega bez
zarzutu. Czerwień świecących na konsoli kontrolnej punktów
wwiercała się w jego czaszkę, jakby te bezduszne stworzenia śmiały
się z niego, jakby dokładnie wiedziały o czym myśli. Wyzywały go
do kolejnego pojedynku, którego nie można wygrać. Wystarczy.
Dosyć. Koniec zmiany. Płaszcz, kapelusz, buty, dom. I strach przed
snem. A jeśli to był sen, a boi się przebudzenia? Kurwa mać.
Telewizja. Cholerne, zakłamane do
granic możliwości media masowe. W nierównej walce ze snem musiał
uznać je za sprzymierzeńca. Miliony mieniących się na różne
kolory punktów trzymały go z daleka od z pozoru kojących doznań
związanych z miękką powierzchnią ciepłego łóżka. Równie
skutecznie pozbawiały go natrętnych myśli, niestety razem z całą
ich resztą. Znieczulenie mózgu po kosztach prądu? W jego sytuacji
nie wypada nie skorzystać.
Mimo otępienia wywołanego
trójwymiarowym obrazem i sporą dawką alkoholu, ciągle widział
wylewający się z ekranu fałsz. Uśmiechnięte gęby manekinów
skrywały straszliwą prawdę, pocieszne na pierwszy rzut oka
kukiełki skrywały w sobie demony. I to właśnie te demony kreowały
zbiorową świadomość ogromnej maszyny, dumnej cywilizacji ludzi
rozumnych. Kły, pazury, przerażająco czerwone ślepia i budzący
niesamowite obrzydzenie grymas, ale ponad tym wszystkim wesołe
oblicze maski klauna. Jad sączący się z ich słów przyjmowany był
z uśmiechem, nieświadomie. Gdzie w takim razie szukać prawdy? Może
coś takiego jak „prawda” dawno już nie istniało, odeszło jak
przystało na przeżytek, relikt starego świata? W którym miejscu
skończył się dawny, „groźny” świat, a zaczął nowy,
„wspaniały”? Żmija zwątpienia znowu zaczęła zatruwać umysł.
Kolejne pytania bez szansy na odpowiedź.
Dopiero po północy uświadomił
sobie, że jutro, a w zasadzie już dzisiaj, czeka go dzień wolny od
pracy. Święto koalicji. Za dużo czasu, za dużo wolnego czasu.
Wolny czas to kolejne pytania, a kolejne pytania to następna porcja
śmiertelnej trucizny pompowanej do mózgu. Biblioteka. Tak, odwiedzi
bibliotekę, może upoluje jakąś perełkę z czasów przed
zjednoczeniem. Dwadzieścia kilometrów to nie tak daleko, a w skali
megametropolii - rzut beretem. Tak. Odwiedzi bibliotekę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uważaj co piszesz. Oni patrzą, czytają.