20120924

Armia, część pierwsza.

Bełkot. Werbalne wymiociny wydostawały się z jego ust, a on mógł się tylko przyglądać.

Brak miejsca, brak czasu. Nieopisana pustka naprzeciw której próżnia kosmosu kipiała życiem. Otchłań bez dna, barwy, początku i końca.

Całkowity brak sensu. Odchody umysłu szaleńca. Pukanie. Pukanie? Pikanie. Ratunek. Budzik. 6:12.

Resztki abstrakcyjnego świata w którym przed chwilą się znajdował skapywały wraz z potem z jego skroni. Cała pościel była nasiąknięta tą abstrakcją. Najważniejsze, że te gówno wydostało się z jego głowy i pozostawiło tam tylko fizyczny, łatwy do zniesienia ból. Poranna kawa ostatecznie usunęła z jego mózgu wszelkie znamiona choroby psychicznej, wpakowała go w kaftan rzeczywistości i razem z porannym papierosem ustawiła pijaną psychikę do pionu. A może to rzeczywistość położyła się obok niego? Cholera. Chyba jednak nie był do końca wolny. Trudno, nieistotny drobiazg, podstawowa zasada brzmi: nie myśleć o tym. Bardzo łatwo wpaść w bagno wątpliwości, dużo trudniej się z niego wydostać. Nie nadszedł czas. Za wcześnie. Ostrożne stąpanie na granicy faktu z fikcją to zbyt uzależniająca rozrywka, żeby ot tak ją zakończyć. Podstawa: nie myśleć o tym. Nie myśleć. Krzyk. Budzik. 5:50.

Fotel. Dentystyczny? Nie, wygląda na to, że nie. Ale równie niewygodny. Mieszkanie, własne mieszkanie. Nieco ponad trzydzieści metrów kwadratowych wszechobecnego syfu. Z kubka leżącego na podłodze wypełza kolonia białych jak śnieg larw. Uczucie. Paskudne uczucie wewnątrz czaszki – to nie ból. Kolejna kolonia, tym razem z wnętrza głowy, próbuje się wydostać. Czemu tak im śpieszno na ten parszywy świat? A może plugawe jaja niewyklutych myśli zgniły, wydały obrzydliwy plon, a teraz starają się za wszelką cenę przejąć kontrolę nad nosicielem? Trzeba rozmyślać, filozofować. Nie ma miejsca na więcej kreatur, myśli muszą się wykluwać. Resztę trzeba zatruć. Innymi myślami? Chemią? Jednym i drugim - wódka jest dobra na wszystko. Wybić robactwo, tylko to się liczy.
Bitwa okazała się krótka. Uciekają, razem z zawartością żołądka – gorzała jak zwykle spisała się na medal. Leżą teraz na dywanie i konają w męczarniach świata pozbawionego neuronowych autostrad. Desperackie samobójstwo na polu bitwy, do tego w środku wyniszczającej wojny - konfliktu człowieka ze swoim wnętrzem, konfliktu, którego żadna ze stron nie jest w stanie wygrać. Impas. A może to nie wnętrze? Cholera wie. W każdym razie siła, której nie da się ogarnąć rozumem, kontra rozum, którego nie da się ogarnąć siłą. W dalszym ciągu impas. Przerażająco namacalny ból duszy jawi się teraz jako wojenna blizna, paskudna i ropiejąca. Ciemność.

Światło. Czy to już koniec? Któż to może wiedzieć? Tym razem podłoga. Wymioty na dywanie sugerują bezpośrednie połączenie z poprzednim... snem? Pokój też podobny, tak samo zresztą jak niepokój. Niedługo wybije południe. Wypada zebrać się do kupy, kontynuować grę, tańczyć dalej w rytmie nut szeptanych do ucha przez te cholerne siły rozszarpujące wnętrze głowy. Może tym razem to nie żarty.
Łazienka, zimna woda. Ciepła woda, kawa. Śniadanie, płaszcz, buty, kapelusz. Blade światło deszczowego dnia i tłum mijanych ludzi, każdy uzbrojony w parasol, każdy o robocim, martwym obliczu, pustym spojrzeniu bezrozumnej maszyny. Jak można próbować dogadać się z dystrybutorem napojów? Jak wytłumaczyć ekspresowi do kawy jego położenie? Beznadzieja. Można tylko w tym trwać, wtapiać się w stado do momentu, kiedy staje się już jego pełnoprawnym członkiem. Mało pocieszające. Dobrze, że po wszystkim i tak ma się wszystko gdzieś, bo jak wytłumaczyć temu cholernemu ekspresowi?
Dwa kilometry później wszystko wyglądało identycznie. Nie zmieniało się od bardzo dawna, więc ewentualna odmiana wywołałaby tylko szok i niedowierzanie – tych uczuć ostatnimi czasy mu nie brakowało, więc nie czuł się przejęty. Może właśnie rutyna jest lekarstwem? Na pewno przyśpieszy proces asymilacji. Ewentualnie anihilacji, ale te procesy w obecnym położeniu były do siebie bardzo zbliżone.

Zawód serwisanta maszyn produkcyjnych nie należał do specjalnie wymagających. Wystarczyło dysponować odpowiednią wiedzą, prawdziwej pracy było bardzo niewiele. Bezawaryjność urządzeń stała na wysokim poziomie, szczególnie w megametropolii pochodzącej z połowy XXI wieku. Wolny czas najlepiej zabić spacerując między kolejnymi boksami w poszukiwaniu pozostałych dwóch serwisantów. Po ewentualnym spotkaniu zawsze można rozegrać partię nieśmiertelnego pokera czy wychylić nieśmiertelny kieliszek gdzieś poza zasięgiem kamer. Całe szczęście nie wprowadzili jeszcze autonomicznych alkomatów.
Szczęk, pisk, świergot, dudnienie. Hala nie zasypiała nigdy. Roboty nie potrzebują snu.
Czasami przerażało go otoczenie setek bezdusznych maszyn. Stanowiły w jego oczach smutną zapowiedź tego, co już od dawna jawiło się jako nieuniknione.
Szum, warkot, świst. Hala nie znała ciszy, cisza dawno wyszła z mody.
Ruchy potężnych, z pozoru niezdarnych maszyn, były precyzyjne do granic możliwości. Dokładność, której nie zdołałby nigdy osiągnąć człowiek... w tym też był jakiś ponury symbol. Zacznij myśleć jak te metalowe monstra, albo zgiń jako odpad ewolucji. Nie ma miejsca na indywidualność, niezależność, trzeba być trybem w ogromnej społecznej machinie, albo zniknąć przez wzgląd na swoją niewydajność czy niepraktyczność.
Rzędy kontrolek migały w sposób wprost radosny, każda mówiła to samo – produkcja przebiega bez zarzutu. Czerwień świecących na konsoli kontrolnej punktów wwiercała się w jego czaszkę, jakby te bezduszne stworzenia śmiały się z niego, jakby dokładnie wiedziały o czym myśli. Wyzywały go do kolejnego pojedynku, którego nie można wygrać. Wystarczy. Dosyć. Koniec zmiany. Płaszcz, kapelusz, buty, dom. I strach przed snem. A jeśli to był sen, a boi się przebudzenia? Kurwa mać.

Telewizja. Cholerne, zakłamane do granic możliwości media masowe. W nierównej walce ze snem musiał uznać je za sprzymierzeńca. Miliony mieniących się na różne kolory punktów trzymały go z daleka od z pozoru kojących doznań związanych z miękką powierzchnią ciepłego łóżka. Równie skutecznie pozbawiały go natrętnych myśli, niestety razem z całą ich resztą. Znieczulenie mózgu po kosztach prądu? W jego sytuacji nie wypada nie skorzystać.
Mimo otępienia wywołanego trójwymiarowym obrazem i sporą dawką alkoholu, ciągle widział wylewający się z ekranu fałsz. Uśmiechnięte gęby manekinów skrywały straszliwą prawdę, pocieszne na pierwszy rzut oka kukiełki skrywały w sobie demony. I to właśnie te demony kreowały zbiorową świadomość ogromnej maszyny, dumnej cywilizacji ludzi rozumnych. Kły, pazury, przerażająco czerwone ślepia i budzący niesamowite obrzydzenie grymas, ale ponad tym wszystkim wesołe oblicze maski klauna. Jad sączący się z ich słów przyjmowany był z uśmiechem, nieświadomie. Gdzie w takim razie szukać prawdy? Może coś takiego jak „prawda” dawno już nie istniało, odeszło jak przystało na przeżytek, relikt starego świata? W którym miejscu skończył się dawny, „groźny” świat, a zaczął nowy, „wspaniały”? Żmija zwątpienia znowu zaczęła zatruwać umysł. Kolejne pytania bez szansy na odpowiedź.
Dopiero po północy uświadomił sobie, że jutro, a w zasadzie już dzisiaj, czeka go dzień wolny od pracy. Święto koalicji. Za dużo czasu, za dużo wolnego czasu. Wolny czas to kolejne pytania, a kolejne pytania to następna porcja śmiertelnej trucizny pompowanej do mózgu. Biblioteka. Tak, odwiedzi bibliotekę, może upoluje jakąś perełkę z czasów przed zjednoczeniem. Dwadzieścia kilometrów to nie tak daleko, a w skali megametropolii - rzut beretem. Tak. Odwiedzi bibliotekę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uważaj co piszesz. Oni patrzą, czytają.