Slyde. Slyde. Slyde, kurwa twoja mać.
Slyde!
I tak każdej nocy. Postać młodego
adepta sztuki bycia na posterunku nie dawała mu spokoju. Miał
dziewiętnaście, może dwadzieścia lat i nie odstępował go w
godzinach pracy nawet na krok. Był wszędzie. Świadomie ciągnął
się za nim jak cień za dnia, żeby potem, nieświadomie, nawiedzać
go podczas snu. Dniem patrzył z fascynacją na jego wszechstronną
wiedzę o niczym, nocą podziwiał go jako człowieka, prosił o
naukę, o prawdę. Każdy z tych snów był koszmarem, bo za każdym
razem go zawodził, rozkładał tylko ręce w geście bezradności i
nie potrafił wydusić z siebie słowa.
Do pierwszej, porannej setki, dołączała
właśnie druga, popołudniowa.
- Jak długo pan tu pracuje, panie Ron?
- Pan Ron prawie się udławił kiedy usłyszał pytanie. Dawno się
nad tym nie zastanawiał.
- Długo. Kurwa, bardzo długo! Ta hala
była dwa razy mniejsza kiedy zaczynałem.
- Poważnie? - Slyde zaśmiał się. -
Chyba nie jest pan aż tak stary, co? To ten rozwój. Wszystko coraz
większe, tylko ludzi w tym coraz mniej. - Ron zmierzył wzrokiem
swojego rozmówcę. Potem rozejrzał się podejrzliwie. W okolicy nie
było nikogo poza nimi dwoma.
- Przerażające, nie?
- Rozwój?
- Gówno, nie rozwój. To, że człowiek
spychany jest na margines! Oddajemy wszystko w ręce maszyn!
- Prawda, to przerażające. Jesteśmy
ostatnimi przydatnymi pokoleniami ludzi, następni... będą
konsumować. Tylko konsumować.
- Aż sami zostaną skonsumowani,
stratowani przez galopującą cywilizację. Zostaną ewolucyjnymi
odpadami, wadliwą i nieprzydatną melodią przeszłości. Nie mamy
nic do zaoferowania. To tylko kwestia czasu. - Ron spojrzał na
zegarek. Ich nieobecność nie wzbudzi podejrzeń jeszcze przez kilka
minut. Musiał wykorzystać umysł młodego chłopaka póki ten
sprawiał wrażenie zafascynowanego jego wywodem, chłonącego
łapczywie kolejne jego słowa. - Wierzysz w to, co widzisz dokoła?
W całą jebaną propagandę? Gdzie jesteśmy, my, my wszyscy, w tym
momencie? Czy my przypadkiem nie upadliśmy? Czy w ogóle jesteśmy?
Jeśli tak, to czym? Wyjdź na ulicę, popatrz na te szare mordy.
Chyba coś poszło nie tak, nie? - Bierny dotychczas słuchacz
próbował mu przerwać, ale Ron uciszył go gestem dłoni. - Wiesz
co? Myślę, że nic nie dzieje się przypadkowo, a ci, którzy
pociągają za sznurki, nie mogą nie być świadomi zagrożenia.
Jaki mogą mieć w tym interes? Cholera wie. Myślę, że macki
całego tego przedsięwzięcia, całego naszego upadku, są
własnością sił, których nawet nie potrafimy sobie wyobrazić.
Można się czemuś takiemu w ogóle przeciwstawić? Na ten moment
nie wpadłem na żaden pomysł. Cała maszyna jest ogromna, a ja i ty
to tylko dwa, na dodatek kurewsko mało istotne, tryby tego gówna.
Jak się zatniemy, to nas wymienią, a maszyna w dalszym ciągu
będzie działać świetnie. Nikt nie zauważy wymiany trybów na
nowe, lepsze, bardziej zindoktrynowane. Wszystko może się tylko
rozpędzać, nie ma biegu wstecznego. A jak już rozpędzi się
wystarczająco, to nie będziemy potrzebni, wypadniemy z tego wozu,
nie będziemy już w stanie dalej go pchać. Pojedzie sam. Kurwa mać.
- Ogarnęło go przerażenie. Chyba powiedział zbyt wiele,
zdecydowanie powinien być bardziej powściągliwy w wygłaszaniu tak
niepopularnych osądów. Nie miał pojęcia skąd to nagłe zaufanie.
Slyde jednak milczał. Odezwał się dopiero po dłuższej chwili
milczenia.
- Chyba się z panem zgadzam. Widzę,
że doskonale zna pan temat. Powinniśmy wspólnie zastanowić się
nad tym co powinniśmy zrobić. Co dwie głowy to nie jedna, prawda?
- Prawda! Kiedy dowiedziałem się, że
podsyłają tu nowego, myślałem, że będzie to kolejny robot w
ludzkiej skórze. Cholernie się cieszę, że byłem w błędzie.
- Myślałem to samo. Jest nas już
dwóch, panie Ron. - Ich dłonie spotkały się w uścisku.
Dawno tak dobrze się nie wyspał, to
był piękny sen. Miał nadzieję, że niedługo będzie mu dane go
zrealizować. Po raz pierwszy od wieków odczuł chęć do życia i
zamiar zdatny do realizacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uważaj co piszesz. Oni patrzą, czytają.